Przejdź do głównej zawartości

Nowa zabawka

Na facebooku już się chwaliłam, ale na blogu jakoś zapomniałam! W czerwcu zdobyłam się na niebywałą odwagę i poszłam na kurs szycia na maszynie. Od zawsze bałam się dźwięku maszyny do szycia mojej mamy, który to dźwięk można porównać tylko do odgłosów wydawanych przez czołg. Na dodatek moja rodzicielka przeszyła sobie kiedyś igłą palec podczas szycia, czym od razu przyszła mi się pochwalić :D Myślałam, że po tych traumatycznych przeżyciach już nigdy się nie odważę podejść do maszyny, ale jednak zebrałam się w sobie :)

Czerwcowy kurs szycia trwał 12 godzin, czyli dwie kolejne soboty po 6 godzin. Na pierwszych zajęciach uszyłam poszewkę na poduszkę i torbę na zakupy. Co więcej, nie uszkodziłam ani maszyny, ani siebie, ani współkursantek! Na drugich zajęciach uszyłam spódnicę - tak mnie duma rozpierała, że wróciłam w niej do domu. Okazała się być bardziej rozkloszowana niż sądziłam i na przystanku autobusowym podwiało mnie niczym Marilyn Monroe...



I tak sobie żyłam z tym samozadowoleniem z ukończenia kursu, aż na początku lipca rzucili w Lidlu maszyny do szycia (aż całe trzy sztuki na jeden sklep). Ach, co to były za emocje!!! Wstaliśmy z Małżonkiem o szóstej rano, żeby udać się do dwóch różnych Lidlów w celu zwiększenia prawdopodobieństwa zdobycia maszyny - normalnie jak za komuny... Małżonek był pierwszy pod drzwiami zanim tłum się zleciał, ja niestety byłam dziesiąta. Bardzo bojowo nastawione panie zatarasowały mnie wózkami i nie dostałam już maszyny. No cóż, wiek owych pań wskazywał na to, że sporo czasu spędziły w PRL'u i że niestraszne im sklepowe przepychanki. Na szczęście mój dzielny Małżonek zdobył dla mnie ten oto przeuroczy biało-fioletowy egzemplarz:


Potem w domu uruchamialiśmy maszynę przez 2-3 godziny, bo w instrukcji błędnie narysowali umiejscowienie szpulki w bębenku i musieliśmy się wspomagać zdjęciami i filmikami z różnych blogów szwalniczych - moja maszyna ma inaczej zakładany bębenek niż ta na kursie.

Bardzo mi się podoba nowa zabawka :) Jedyne czego mi brakuje, to regulowanie szybkości suwakiem. Na kursie na maszynie był suwak pięciostopniowy z różnymi prędkościami maszyny (skrajne biegi zaznaczone odpowiednio "żółwikiem" i "zającem"). Tu muszę wszystko regulować stopą i jeszcze mi to płynnie nie wychodzi. Na razie nie mam umiejętności wystarczających do uszycia ubrania, więc póki co przystrajam różne rzeczy przepięknymi ściegami, podkładam spodnie i szyję "pod-pokrowce", np. na pufy z butelek:





A wpis o pufie pojawi się prawie na pewno już w tym tygodniu :)

Komentarze

Prześlij komentarz