Być może część z Was już dawno domyśliła się po moich wpisach, że nie wyznaję religii uznawanej za mainstreamową w tym kraju, ale że jestem poganką. Zwłaszcza mogliście się kapnąć po tych wszystkich dywanach na powitanie różnych pór roku, mających swoje kulminacje podczas równonocy i przesileń słonecznych ;) W początkach działalności nawet wklejałam jakieś mainstreamowe życzenia świąteczne na bloga i na facebooczka, ale ostatnio już czułam się z tym nieszczerze. Niewykluczone więc, że będę za jakiś czas wklejać życzenia tylko na moje święta.
W tym roku poświęciłam trzy i pół miesiąca aby wyszyć obrazy związane z Welesem i Mokoszą.
Oba obrazy mają mniej więcej format A3, tzn. ramki mają 40x50 cm. Ramki kupiłam w Jysk i były one o połowę tańsze niż ostatnio, gdyż w ramach walki z pisflacją producent zamienił szkło na plastik. Niezmiernie mnie to ucieszyło, bo zawsze boję się, że taka ciężka ramka urwie się w środku nocy, spadnie na podłogę i jej szkło roztrzaska się na milion kawałków. A ja przy tym zejdę na zawał i kto wtedy będzie Wam udostępniał wzory dywanów?!
Ale przejdźmy do meritum. Kim jest Weles? Jest to słowiański podziemny Bóg sztuki, rzemiosła, kupców, zdrowia, a przede wszystkim bogactwa. W tym ostatnim wymiarze przypisuje się Welesowi opiekę nad bydłem, gdyż jego posiadanie było ówcześnie miernikiem dobrobytu. Jego atrybutami są niedźwiedź, sierść, tur, złoto, żółć i czerwień. Ale jest to przede wszystkim Bóg, którego czcimy w porze ciemnej, tzn. na jesieni i w zimie. Stąd nadałam mu takie zimne kolory: od niebieskości, poprzez fiolet do zieleni w oczekiwaniu na wiosnę. Symbol Welesa to trójkąt z rogami - ma on obrazować właśnie głowę bydła, które przed wiekami było głównym wyznacznikiem bogactwa.
Mokosz jest w naszej religii pierwowzorem Matki Ziemi. Czcimy ją podczas pory jasnej, czyli od wiosny do jesieni włącznie. Mokosz jest też patronką wszelkich kobiecych rękodzieł tekstylnych, czyli np. dziergania dywanów ;) Trzyma w ręku wrzeciono i nić. Nadałam jej ciepłe kolory od brązu do żółci, zaś kontur jest w kolorze malinowo-koralowym. Symbolem Mokoszy są z reguły cztery kwadraty/romby poprzedzielane takim dużym "iksem" - obrazuje to tak jakby "czworaczki" zawarte już w jej łonie, jest to więc symbol związany z płodnością w sensie demograficznym ale także i twórczym.
Dużym wyzwaniem dla mnie było pogrupowanie nici w odpowiednie kolory i posortowanie ich w ramach jednego koloru. Zwłaszcza przy Mokoszy potrzebowałam kolorów różniących się dosłownie o ułamek odcienia! Koralowe nici na kontur kupiłam niechcący - poszłam do pasmanterii po czarne nici, bo mi ich zabrakło do welesowego konturu. Patrzę, a tam koralowe nici mówią do mnie "kup nas!". No to kupiłam.
Nici kupuję pojedynczo w losowych pasmanteriach, które mijam po drodze dokądś-tam. Oprócz tego raz do roku kupuję w Biedronce zestawy nici po kilkanaście zł za sztukę - są na zdjęciu powyżej.
Wzór konturu zaprojektowałam przy pomocy automatów komórkowych - to taki fajny algorytm. Jeżeli jesteście w stanie znieść moje wypociny matematyczno-informatyczne, to koniecznie kliknijcie [tutaj]!!!
Te obrazeczki są dosyć małe, ale otwórzcie je w Paincie i koniecznie włączcie tę taką siateczkę, żeby pooddzielało Wam piksele:
Wypełnienie konturu było już dużo prostsze od samego konturu, bo nie musiałam patrzeć na schemat i mogłam zamiast tego słuchać seriali. Tak, słuchać, a nie oglądać, bo przecież musiałam patrzeć na robótkę :P
Pewnie się zdziwicie, ale chyba ociupinkę bardziej lubię haft od szydełkowania. Jednak wyszywanie jest dość długotrwałym procesem, a ja jednak jestem niecierpliwa i lubię szybciej widzieć efekty mojej pracy!
Komentarze
Prześlij komentarz