Hmmmm. Nie miał do końca tak wyglądać, ale w połowie roboty opanowała mnie nagła chęć improwizacji! Dzisiaj prezentuję więc dywan w rybie łuski: Do chodzenia się to to za bardzo nie nadaje, łatwo można się potknąć o wystającą łuskę. Jednak osobom nikczemnego wzrostu raczej nie grozi wybicie zębów - dywan ma 150 cm średnicy więc w razie potknięcia się istnieją spore szanse na wylądowanie twarzą na grubej i mięciutkiej łusce z drugiej strony dywanu. Ale wyższe osobniki powinny mieć się na baczności! To jest raczej taki dywan do siedzenia na kanapie i trzymania na nim stóp. O, i może przydałby się jeszcze jako rekwizyt udający lilię wodną w zakładzie fotograficznym, coby na nim sadzać rozkosznie tłuste niemowlaki odziane w różowe tiule. Zamieściłabym dla porównania takie zdjęcie, ale nie mam żadnego znajomego niemowlaka. Dzierganie zajęło mi aż trzy dni, czyli w przybliżeniu jakieś 12 godzin ;) Skracałam sobie czas oglądając przez internet zaległe Masterchefy i inne kuli...